Odzieranie z człowieczeństwa
Zbigniew Romanowski
Cień jaskółki
Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza Sa, 2001, seria Sami swoi, stron 324
Książka ta wpadła mi w ręce trochę przypadkiem. O tym, że ją kupiłam zadecydował właściwie podtytuł: Opowieść z Polesia. O Polesiu i Poleszukach nie wiem bardzo niewiele. Moja ciekawość wzięła się stąd, że mój dziadek w czasie wojny przedzierał się przez poleskie bagna i wspominając tamte czasy, zwykł powtarzać, że skoro tam nie zabłądził, to na pewno nigdy i nigdzie już nie zabłądzi. Faktem jest, że orientację w terenie miał zawsze świetną, a mój tata odziedziczył to chyba po nim. W każdym lesie, nawet największym, zawsze wiedział gdzie się znajduje i w którą stronę trzeba iść, żeby wrócić do pozostawionego na brzegu lasu samochodu. Kiedy czytałam opowieść Johnssona (o której pisałam na blogu wcześniej) ożyły wspomnienia. Nie moje oczywiście, tylko te o dziadku. Dziadek mój był więźniem w Ostaszkowie i cudem przeżył to piekło. Jak mówił, uratowały go chłopskie, spracowane ręce. Wydostał się stamtąd podczas niemiecko-rosyjskiej wymiany jeńców. Trafił z Ostaszkowa pod Hamburg, na roboty. Dziadek od wielu lat już nie żyje. Niechętnie opowiadał o tamtych czasach, bo po wojnie ubecja wzięła go w obroty i zastraszając zakazała mu wszelkich rozmów na ten temat, jeżeli miłe mu życie własne i reszty rodziny. Pod koniec życia opowiedział jednak trochę na ten temat swoim dzieciom i dziś źródłem (niezbyt pełnym) informacji na ten temat jest już tylko brat mojego ojca. To z nim, latem tego roku, w ogrodzie pod jabłonią rozmawiałam na ten temat. Wspominał też o wędrówce dziadka przez Polesie.
A potem, parę dni później, w Gdansku wpadła mi w ręce ta książka. Autor pochodzi z Pińska i powieść ta właśnie tam ma swoje miejsce akcji. Bohaterem jest Marek, chłopiec mniej więcej w wieku autora w owym czasie, wiec podejrzewam, że jest to powieść mocno autobiograficzna. Marek jest symbolem pokolenia, które urodzone parę lat przed wojną, dojrzewa w czasie wojny.
Podoba mi się pozbawiony emocji jezyk powieści. Wątki polsko-żydowskie przedstawione są w dwóch aspekatach, jeden lekko antysemicki, a drugi pełen sympatii dla inetligencji i żydowskiej filozofii życia. Historia zaczyna się kilka lat przed wojną. Pińsk, małe poleskie miasteczko żyje życiem sennym i spokojnym, gdzie Żydzi, Polacy i Białorusini żyją po sąsiedzku bez większych napięć i problemów etnicznych. Ot, codzienne życie zwykłych ludzi. Symbolem stosunków międzynarodowych w Pińsku jest wielki orzech na podwórku, gdzie mieszka Marek. Od strony sasiada białoruskiego przycięty równo z płotem, a od strony sąsiada żydowskiego rosnący sobie swobodnie bo orzechy, ktore tam spadną bedą przecież należeć do niego.
Wybuch wojny powoli, ale skutecznie zaczyna zmieniać i ludzi i samo miasto. Wszystko dzieje się powoli i początkowo prawie niezauważalnie. Najpierw okupacja radziecka, potem niemiecka. Tryby historii wciągają jednak po kolei wszystkich. Miasto się wyludnia. Najpierw (okupacja radziecka) aresztowania i wywózki ludzi daleko na wschód, a potem (okupacja niemiecka) planowa eksterminacja Żydow. W tym wszystkim Marek, świadek zdarzeń, z czasem coraz bardziej zobojętniały na nieszczęście i krzywdę ludzką. Nawet smierć przyjaciela nie wzbudza już w nim emocji, przygląda się zobojętniały jego bosym nogom i rozwianym włosom.
Powieść nie ma zakończenia, po prostu urywa się nagle. Wojna dalej trwa, a czytelnik może się tylko domyślać, jak dalej potoczą się losy Marka. Nie o jego losy tu jednak w ogóle chodzi. Chodzi raczej o to, żeby pokazać psychiczną degradację wrażliwości jednostki, zobojętnienie na nieszczęście innego człowieka, oraz cały przekrój ludzkich postaw, uzależnionych od okoliczności, czyli od tego, czy okupantami są Rosjanie, czy Niemcy.