Nie zwariować, nie zwariować, nie zwariować…
Po długaśnej przerwie świąteczno-noworocznej, jak zwykle ze śpiewem na ustach, poszłam do pracy. Zabrałam ze sobą tylko te książki, które kupiłam dla dzieci. Zajrzałam do pokoju Anny i zastałam puste biurko.
Ułożyłam na nim zgrabny stosik z bajek i wyszłam. Nie doczekałam się żadnej reakcji. Po jakimś czasie zauważyłam ją na korytarzu i zapytałam czy widziała książki. Owszem, widziała i ma nadzieję, że nie kupiłam za dużo dla dorosłych (!!!???!!!), bo te, które sprawdziła nie mają OCZYWIŚĆIE opisów katalogowych (Ludzie! Trzymajcie mnie!!).
Odwieczny problem leżakowania na biurku na horyzoncie?
Dowiedziałam się, że jedna z naszych koleżanek będzie je musiała zamówić u złotego źródła, czyli w Lundzie, a to bardzo męczące i pracochłonne zajęcie, zwłaszcza, że koleżanka ta ma masę roboty i nie ma czasu (Ludzie!! Trzymajcie mnie mocniej!!!). Zamieniona w słup soli, niezdolna byłam wydukać cokolwiek sensownego, co na dodatek brzmiałoby cenzuralnie. Ucieszyłam się tylko, że wreszcie wiem kto jest odpowiedzialny za te cholerne opisy katalogowe. I jest to kobieta o charakterze cud urody! Kiedy już trochę ochłonęłam, poszłam do niej i zaofiarowałam swoją pomoc przy tworzeniu (ewentualnie zamawianiu opisów katalogowych), która została przyjęta z radością, a nawet z wdzięcznością, której wcale nie oczekiwałam. Utworzymy chwilowo uproszczone opisy własne, żeby móc wypożyczać książki jak najszybciej (hurrrra!!!) i jednocześnie zamówimy te wymagane w Lundzie.
Ale żeby wszystko nie było zbyt proste i piękne, to właśnie ta koleżanka udaje się pojutrze na tygodniowy urlop…
Tydzień to jednak nie rok, a ja jestem już na tyle zdesperowana, że zamierzam także przeprowadzić dochodzenie, gdzie podziały się niektóre wcześniej ofiarowane książki, których nie widzę ani na półce ani na biurku. Koniec tego dobrego…